niedziela, 15 lutego 2015

Małgorzata Halber „Najgorszy człowiek na świecie”


Wyd. Znak
Kraków 2015

Jak Maryla Rodowicz co roku wraca do Opola na festiwal, by po raz miliardowy zdobywać statuetki najlepszej pieśniarki kolorowych jarmarków TVP, tak w mediach pojawia się temat alkoholizmu. O ile tą pierwszą [moim skromnym zdaniem] powinien odstrzelić weterynarz i odstawić do Ciechocinka na wieczny i zasłużony urlop, o tyle temat nadmiernego ochlejstwa sprowadzany jest do debat mądrych łbów i kilku kadrów z życia patologicznych rodzin. A alkoholik to nie zawsze bezdomny czy bezrobotny, bo nie zawsze jeden czy drugi jest alkoholikiem. W Polsce chyba jednak lubimy etykietki – pedał, lewak, dziwka, alkoholik. Łatwiej się żyje w niezrozumiałej i zmieniającej się rzeczywistości mając takie tagi. Na wszystkim, co jest odstające od naszego wyobrażenia normalności.

Temat alko często się pojawia w polskich filmach. Smażowski czy wcześniej Koterski dali trochę po dupie sumieniu Polaków. Wciąż jednak odpierający rzeczywistość mogą się powołać na fikcję filmową. Inaczej się dzieje, kiedy nagłe ładna, młoda pani z telewizji robi swoje coming out i wtedy na ryju rośnie zdziwienie „TO ONA TEŻ? ŁO MATKO JEDYNO!”. Bo to już nie jest news z Pudelka, że jedna gwiazdka wypiła se winko do obiadu i jakoś tak się promil uzbierał a ten przechodzień na pasach, to sam się wepchał, no bo było warunkowe i w ogóle jakoś tak mgliście. 

To już jest bardzo osobiste wyznanie. Bolesne i pełnie wstydu. Bez cienia pychy.

Małgorzata Halber otworzyła swoją książką Podziemny Krąg Nałogu. „Najgorszy człowiek na świecie” pokazuje kilka zasad. Nie tylko tych rozdawanych na skserowanych, zalaminowanych kartach podczas spotkań Anonimowych Alkoholików. Ale zasad, które naginamy chyba wszyscy. A może większość. Albo tylko ludzie, których ja znam. 

Po pierwsze, nikt nie mówi o Podziemnym Kręgu. Każdy wie, każdy zna kogoś kto ma problemy z alkoholem, ale mało kto się tym martwi. „Tak jest, takie to życie w Polsce powalone”, „śledzik lubi pływać”, „trza się w końcu odstresować, co nie?” itd.

Po drugie, „KAŻDY SIĘ WSTYDZI. KAŻDY SIĘ WSTYDZI TRZECH RZECZY. ŻE NIE JEST ŁADNY. ŻE ZA MAŁO WIE. I ŻE NIE WYSTARCZAJĄCO DOBRZE RADZI SOBIE W ŻYCIU. KAŻDY.” Nie każdy jednak się do tego przyzna, no chyba że najebany, nad ranem, kiedy barman czeka aż dopijemy ostatni kielich/piwo. Bo kto lubi być oceniany? 

I tu pojawia się „po trzecie”, czyli nikt nie ocenia. Ile razy łapiemy się na tym, że nie mówimy za wiele o sobie, tylko dlatego, że boimy się oceny. Że usłyszymy „jesteś głupi, słaby i pojebany”. A z ósmej strony, kto to mówi? Ludzie, którzy podobnie jak książkowa Krystyna żyją w przekonaniu, że zawsze trzeba czuć się fajnie, nie narzekać i zapierdalać. Przy tym być cool i mieć airmaxy na nogach.

Po czwarte, każdy mówi zawsze o swoich emocjach i musi nauczyć się je nazywać. Inaczej człowiekowi w końcu odpierdoli albo zacznie pić.

Po piąte i najważniejsze, każdy musi wyrzucić ze słownika zwroty „no, ale kobiety zazwyczaj” oraz „robi się, „myśli się”, bo „[…] te zgrabne zwroty wplecione są twoje poglądy i emocje. Ponieważ ostatecznie masz dostęp jedynie do własnych emocji, a rzeczywistość podświadomie wyłuskujesz to, co się zgadza z twoimi sądami. […] Z różnych powodów nie powiesz tego w pierwszej osobie. „Ludzie tak mają” brzmi lepiej. Bezpieczniej. I mądrzej. Może na przykład miałaś starego albo starą, którzy cię nie dopuszczali do głosu, nie pytali cię o nic i nie nauczyłaś się, że twoje zdanie jest ważne.”

Zasady te obowiązują na spotkaniach ludzi z nałogami. I czytając Najgorszego Człowieka, strona po stronie zastawiałam się czy ja jestem też uzależniona, czy może ogólnie kondycja ludzka jest słaba i każdy z nas zapomniał o fundamentach życia w harmonii ze sobą. Akceptacji tego, że zawsze towarzyszą nam emocje te dobre ale i te złe, które trzeba umieć nazwać. Np. strach.
„Kiedy teraz na to patrzę, widzę wyraźnie cos jeszcze, cos, o czym nie miałam wtedy pojęcia.
Widzę strach.
Tony i hektolitry strachu.
Był to strach przed ludźmi i samotnością jednocześnie.”

Chyba każdy kiedyś czuł ten strach idąc do nowej roboty pt. oby mnie lubili, „ci weseli, fajniejsi ode mnie ludzie z nieustającym konkursem na ciętą ripostę”. Szczęśliwi albowiem ci, którzy pojmą, że „tamci” przerzucają się złośliwościami, bowiem nie potrafią normalnie ze sobą rozmawiać. Amen.

Jeśli tego nie skumasz za szybko, prędzej czy później zjawia się nieustająca czujność i napięcie. Podczas gdy „człowiek chciałby mieć z rozmachem wszystko w dupie”. 

Znam takich wielu, ba, sama chciałabym mieć wiele w dupie. Znam też takich, co na czas weekendu sobie wszystkie troski wkładają właśnie w dupę i polewają mocno wódą. Tańczą, żartują [bardzo sarkastycznie rzecz jasna], stawiając kolejną cegiełkę nagrobkową dla swojej zaniedbanej rodziny, kajdanów kredytu hipotecznego czy bucowatego przełożonego ze słomą wystającą z butów na odległość jak „stąd do Wieliczki”.

U Halber jak w Fight Clubie, podziemne spotkania, to cos o czym ludzie nie wiedzą. Nie muszą albo nie chcą. W salkach parafialnych jak w kanałach miasta, za nieoznakowanymi drzwiami, spotykają się członkowie klubu, którzy wszyscy czują się najgorszymi ludźmi na świecie.

Ci, co piją by zostać lwami salonowymi, co grają w Tomb Rider, bo taki jest ich plan na sylwestra i pozostałe dni w roku, ci co zjadają paczkę delicji i 4 porcje budyniu, po pizzy z podwójnym serem, i wszyscy inni, którzy do czegoś przywiązali się zbyt mocno. Którzy bez swoich nawyków stają się wylinkami, półprzezroczystymi, niewartymi niczyjej uwagi.

Krystyna bardzo dosadnie tłumaczy, że nałóg się bierze z pustki. Pustki i niepokoju. CV może być bogate, wall na fejsie pełen stylowych fotek z wielu miejsc lansu i bansu, w środku człowiek z nałogiem zawsze jednak pozostaje smutnym grubasem albo rudasem wyśmiewanym w podstawówce. „Nałóg bierze się z tego, że jesteś wydrążony w środku, albo tak ci się przynajmniej wydaje. Że jest pusto i cicho, a ty jesteś zamknięty w swoim pokoju i za mało się starasz”. I o ile wiek XX był wiekiem nerwic i histerii, obecny hołduje depresji i nałogom. Musisz mieć sukcesów cały pęczek, bogate życie towarzyskie, modnie ciuchy, zajebiste wykształcenie i własne mieszkanie. Znać się na muzyce i polityce. Prowadzić zajebistego bloga i pić kakao w najmodniejszym sushi barze. I tak do zajebania. Szkoda tylko, że doba ma jedyne 24 godziny a my tak wiele głowie. I jak tu nie sięgnąć po jointa albo bronka na koniec dnia. No jak?

Gdzie jednak zaczyna się piekło nałogu? Czy tam, gdzie uświadamiasz sobie, że straciłeś szacunek do samego siebie, bo z rodziną i znajomymi już i tak od dawana nie rozmawiasz, czy może na terapii, gdzie jesteś słaby, jak pędrak i szukasz swojego papieża, który powie ci jak żyć i jak przestać robić to, co sprawiło, że czujesz się jak ludzka szmata? 

Terapeuta trzyma cię mocno na kagańcu – nie masz praw i nie możesz kwestionować zaleceń. W ogóle to się nie wymądrzaj i dobrowolnie skazuj się na wieczne potępienie. Najgorszy człowieku. 

Smażowski w „Pod Mocnym Aniołem” i Halber w swojej książce pokazują błędy systemu leczenia nałogu w Polsce, ale z drugiej strony, on czasem działa. Może się taki miting nie podobać, na którym jakaś Grażynka ci mówi wprost  – przestań to robić. Chociaż sama nigdy wódki nie wypiła albo nie więcej niż pół kieliszka na imieninach teściowej i nie rozumie, jakie rozluźnienie dosiada człowieka po pierwszym bronku.

Terapia nie może się podobać, jeśli idziesz na nią wkurwiony na siebie i załamany swoim upadkiem. 

Terapia na chwilę jednak pomaga. Kręgi na wodzie zmniejszą się, powoli rozchodzą po tafli i w końcu znikają. 

Nawroty Krystyny pokazują jednak, że co jakiś czas, nie wiadomo skąd i dlaczego, nagle pojawia się kolejne pierdolnięcie kamieniem w taflę jeziora. Kolejne kręgi. Kolejne terapie i mitingi. Trzeba jednak trzymać kciuki za Krystynę i wszystkich pozostałych, że w końcu kamieni zabraknie i tafla zamieni się w lustrzany monolit.

Bo, kiedy chociaż na kilka miesięcy żyjesz poza nawiasami nałogu, okazuje się że w zamian za skacowane popołudnia, dostajesz słoneczne poranki. Zostajesz sam ze sobą i prawdą na swój temat. Trochę wieje to kościołem, ale to jest fajne. Nie musisz umieć wszystkiego. Masz to jebane prawo.
               - tak czytam i rozumiem tę książkę. Polecam, bo jestem przekonana, że każdego w jakiś sposób te zwierzenia dotkną. Nie wiem czy pomogą tym co chodzą na spotkania AA, takich historii słyszą pewnie wiele, ale na pewno pomogą zrozumieć „tym z otoczenia” co mogą czuć nasi znajomi lub bliscy z „problemem”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz