Wyd. Znak
Kraków 2015
Jak Maryla
Rodowicz co roku wraca do Opola na festiwal, by po raz miliardowy zdobywać
statuetki najlepszej pieśniarki kolorowych jarmarków TVP, tak w mediach pojawia
się temat alkoholizmu. O ile tą pierwszą [moim skromnym zdaniem] powinien
odstrzelić weterynarz i odstawić do Ciechocinka na wieczny i zasłużony urlop, o
tyle temat nadmiernego ochlejstwa sprowadzany jest do debat mądrych łbów i
kilku kadrów z życia patologicznych rodzin. A alkoholik to nie zawsze bezdomny
czy bezrobotny, bo nie zawsze jeden czy drugi jest alkoholikiem. W Polsce chyba
jednak lubimy etykietki – pedał, lewak, dziwka, alkoholik. Łatwiej się żyje w
niezrozumiałej i zmieniającej się rzeczywistości mając takie tagi. Na wszystkim,
co jest odstające od naszego wyobrażenia normalności.
Temat alko
często się pojawia w polskich filmach. Smażowski czy wcześniej Koterski dali
trochę po dupie sumieniu Polaków. Wciąż jednak odpierający rzeczywistość mogą
się powołać na fikcję filmową. Inaczej się dzieje, kiedy nagłe ładna, młoda
pani z telewizji robi swoje coming out i wtedy na ryju rośnie zdziwienie „TO
ONA TEŻ? ŁO MATKO JEDYNO!”. Bo to już nie jest news z Pudelka, że jedna gwiazdka
wypiła se winko do obiadu i jakoś tak się promil uzbierał a ten przechodzień na
pasach, to sam się wepchał, no bo było warunkowe i w ogóle jakoś tak mgliście.
To już jest
bardzo osobiste wyznanie. Bolesne i pełnie wstydu. Bez cienia pychy.
Małgorzata
Halber otworzyła swoją książką Podziemny Krąg Nałogu. „Najgorszy człowiek na świecie”
pokazuje kilka zasad. Nie tylko tych rozdawanych na skserowanych,
zalaminowanych kartach podczas spotkań Anonimowych Alkoholików. Ale zasad,
które naginamy chyba wszyscy. A może większość. Albo tylko ludzie, których ja
znam.
Po
pierwsze, nikt nie mówi o Podziemnym Kręgu. Każdy wie, każdy zna kogoś kto ma
problemy z alkoholem, ale mało kto się tym martwi. „Tak jest, takie to życie w
Polsce powalone”, „śledzik lubi pływać”, „trza się w końcu odstresować, co nie?”
itd.
Po drugie, „KAŻDY
SIĘ WSTYDZI. KAŻDY SIĘ WSTYDZI TRZECH RZECZY. ŻE NIE JEST ŁADNY. ŻE ZA MAŁO
WIE. I ŻE NIE WYSTARCZAJĄCO DOBRZE RADZI SOBIE W ŻYCIU. KAŻDY.” Nie każdy
jednak się do tego przyzna, no chyba że najebany, nad ranem, kiedy barman czeka
aż dopijemy ostatni kielich/piwo. Bo kto lubi być oceniany?
I tu
pojawia się „po trzecie”, czyli nikt nie ocenia. Ile razy łapiemy się na tym,
że nie mówimy za wiele o sobie, tylko dlatego, że boimy się oceny. Że usłyszymy
„jesteś głupi, słaby i pojebany”. A z ósmej strony, kto to mówi? Ludzie, którzy
podobnie jak książkowa Krystyna żyją w przekonaniu, że zawsze trzeba czuć się
fajnie, nie narzekać i zapierdalać. Przy tym być cool i mieć airmaxy na nogach.
Po czwarte,
każdy mówi zawsze o swoich emocjach i musi nauczyć się je nazywać. Inaczej
człowiekowi w końcu odpierdoli albo zacznie pić.
Po piąte i
najważniejsze, każdy musi wyrzucić ze słownika zwroty „no, ale kobiety
zazwyczaj” oraz „robi się, „myśli się”, bo „[…] te zgrabne zwroty wplecione są
twoje poglądy i emocje. Ponieważ ostatecznie masz dostęp jedynie do własnych
emocji, a rzeczywistość podświadomie wyłuskujesz to, co się zgadza z twoimi
sądami. […] Z różnych powodów nie powiesz tego w pierwszej osobie. „Ludzie tak
mają” brzmi lepiej. Bezpieczniej. I mądrzej. Może na przykład miałaś starego
albo starą, którzy cię nie dopuszczali do głosu, nie pytali cię o nic i nie nauczyłaś
się, że twoje zdanie jest ważne.”
Zasady te
obowiązują na spotkaniach ludzi z nałogami. I czytając Najgorszego Człowieka,
strona po stronie zastawiałam się czy ja jestem też uzależniona, czy może
ogólnie kondycja ludzka jest słaba i każdy z nas zapomniał o fundamentach życia
w harmonii ze sobą. Akceptacji tego, że zawsze towarzyszą nam emocje te dobre
ale i te złe, które trzeba umieć nazwać. Np. strach.
„Kiedy teraz na to patrzę,
widzę wyraźnie cos jeszcze, cos, o czym nie miałam wtedy pojęcia.
Widzę strach.
Tony i hektolitry strachu.
Był to strach przed ludźmi i samotnością
jednocześnie.”
Chyba każdy
kiedyś czuł ten strach idąc do nowej roboty pt. oby mnie lubili, „ci weseli,
fajniejsi ode mnie ludzie z nieustającym konkursem na ciętą ripostę”. Szczęśliwi
albowiem ci, którzy pojmą, że „tamci” przerzucają się złośliwościami, bowiem nie
potrafią normalnie ze sobą rozmawiać. Amen.
Jeśli tego nie
skumasz za szybko, prędzej czy później zjawia się nieustająca czujność i
napięcie. Podczas gdy „człowiek chciałby mieć z rozmachem wszystko w dupie”.
Znam takich
wielu, ba, sama chciałabym mieć wiele w dupie. Znam też takich, co na czas
weekendu sobie wszystkie troski wkładają właśnie w dupę i polewają mocno wódą.
Tańczą, żartują [bardzo sarkastycznie rzecz jasna], stawiając kolejną cegiełkę nagrobkową
dla swojej zaniedbanej rodziny, kajdanów kredytu hipotecznego czy bucowatego
przełożonego ze słomą wystającą z butów na odległość jak „stąd do Wieliczki”.
U Halber
jak w Fight Clubie, podziemne spotkania, to cos o czym ludzie nie wiedzą. Nie
muszą albo nie chcą. W salkach parafialnych jak w kanałach miasta, za
nieoznakowanymi drzwiami, spotykają się członkowie klubu, którzy wszyscy czują
się najgorszymi ludźmi na świecie.
Ci, co piją
by zostać lwami salonowymi, co grają w Tomb Rider, bo taki jest ich plan na
sylwestra i pozostałe dni w roku, ci co zjadają paczkę delicji i 4 porcje
budyniu, po pizzy z podwójnym serem, i wszyscy inni, którzy do czegoś
przywiązali się zbyt mocno. Którzy bez swoich nawyków stają się wylinkami,
półprzezroczystymi, niewartymi niczyjej uwagi.
Krystyna
bardzo dosadnie tłumaczy, że nałóg się bierze z pustki. Pustki i niepokoju. CV
może być bogate, wall na fejsie pełen stylowych fotek z wielu miejsc lansu i
bansu, w środku człowiek z nałogiem zawsze jednak pozostaje smutnym grubasem
albo rudasem wyśmiewanym w podstawówce. „Nałóg bierze się z tego, że jesteś
wydrążony w środku, albo tak ci się przynajmniej wydaje. Że jest pusto i cicho,
a ty jesteś zamknięty w swoim pokoju i za mało się starasz”. I o ile wiek XX
był wiekiem nerwic i histerii, obecny hołduje depresji i nałogom. Musisz mieć
sukcesów cały pęczek, bogate życie towarzyskie, modnie ciuchy, zajebiste
wykształcenie i własne mieszkanie. Znać się na muzyce i polityce. Prowadzić
zajebistego bloga i pić kakao w najmodniejszym sushi barze. I tak do zajebania.
Szkoda tylko, że doba ma jedyne 24 godziny a my tak wiele głowie. I jak tu nie
sięgnąć po jointa albo bronka na koniec dnia. No jak?
Gdzie
jednak zaczyna się piekło nałogu? Czy tam, gdzie uświadamiasz sobie, że straciłeś
szacunek do samego siebie, bo z rodziną i znajomymi już i tak od dawana nie
rozmawiasz, czy może na terapii, gdzie jesteś słaby, jak pędrak i szukasz
swojego papieża, który powie ci jak żyć i jak przestać robić to, co sprawiło,
że czujesz się jak ludzka szmata?
Terapeuta
trzyma cię mocno na kagańcu – nie masz praw i nie możesz kwestionować zaleceń.
W ogóle to się nie wymądrzaj i dobrowolnie skazuj się na wieczne potępienie.
Najgorszy człowieku.
Smażowski w
„Pod Mocnym Aniołem” i Halber w swojej książce pokazują błędy systemu leczenia
nałogu w Polsce, ale z drugiej strony, on czasem działa. Może się taki miting
nie podobać, na którym jakaś Grażynka ci mówi wprost – przestań to robić. Chociaż sama nigdy wódki
nie wypiła albo nie więcej niż pół kieliszka na imieninach teściowej i nie
rozumie, jakie rozluźnienie dosiada człowieka po pierwszym bronku.
Terapia nie
może się podobać, jeśli idziesz na nią wkurwiony na siebie i załamany swoim
upadkiem.
Terapia na
chwilę jednak pomaga. Kręgi na wodzie zmniejszą się, powoli rozchodzą po tafli
i w końcu znikają.
Nawroty Krystyny
pokazują jednak, że co jakiś czas, nie wiadomo skąd i dlaczego, nagle pojawia
się kolejne pierdolnięcie kamieniem w taflę jeziora. Kolejne kręgi. Kolejne terapie
i mitingi. Trzeba jednak trzymać kciuki za Krystynę i wszystkich pozostałych,
że w końcu kamieni zabraknie i tafla zamieni się w lustrzany monolit.
Bo, kiedy chociaż
na kilka miesięcy żyjesz poza nawiasami nałogu, okazuje się że w zamian za
skacowane popołudnia, dostajesz słoneczne poranki. Zostajesz sam ze sobą i
prawdą na swój temat. Trochę wieje to kościołem, ale to jest fajne. Nie musisz
umieć wszystkiego. Masz to jebane prawo.
- tak czytam i rozumiem tę książkę. Polecam, bo jestem
przekonana, że każdego w jakiś sposób te zwierzenia dotkną. Nie wiem czy pomogą
tym co chodzą na spotkania AA, takich historii słyszą pewnie wiele, ale na
pewno pomogą zrozumieć „tym z otoczenia” co mogą czuć nasi znajomi lub bliscy z
„problemem”.